Wypad zaplanowany był na dwie grupy, jednak w wyniku pewnych komplikacji, grupa Marcina nie mogła dotrzeć na miejsce. Jedyne co nam pozostało, to udać się tam samemu i tak też robiliśmy.
W składzie: Filip, Jordan, Sebastian i Mateusz zapakowaliśmy się do samochodu, wypełniając tym samym bagażnik, aż po brzegi.
Jordan został nawigatorem i wspólnie z „Krzysztofem” zaprowadził nas do podanych wcześniej koordynat. Na miejscu staraliśmy się szybko przepakować, żeby nie robić przypału i po chwili ruszyliśmy w stronę wejścia do obiektu. Naszym celem była kopalnia rud żelaza, która wydobywała już w XIXw, kolejny okres wydobywczy przypada na lata 1960-68.
Tuż za wejściem, na spągu resztki szyn dla kolejki wąskotorowej.
Pierwsze kilkanaście metrów korytarza.
Dalej już piękna obudowa górnicza ŁP
W niektórych fragmentach były luki, luźne skały sypia się do środka chodnika
Tak jakoś od dawna z Filipem przyjęliśmy, że najpierw idziemy głównym chodnikiem, zaś na koniec zostawiamy sobie odnogi. Także, zostawiamy to na później 🙂
Osoby, które były w tym miejscu nie raz, zauważyły, że w sztolni się sypie (dochodzi do obwałów materiału skalnego) Już na początku zapoznałem chłopaków z możliwymi zagrożeniami, aczkolwiek podczas eksploracji nie odczuwaliśmy dyskomfortu związanego z tym, ze skały nad naszymi głowami są spękane.
Rura dostarczająca powietrze, lub sprężone powietrze dla maszyn.
Przez większą część sztolni biegnie taka stalowa linka, na niej zaś są powieszone jakieś… pręciki? Nie znam przeznaczenia tego czegoś.
Tablica informacyjna. Ewentualnie wcześniej wisiała tutaj plazma, tylko ktoś ją zajumał.
Spora hala, a w niej zatopione fundamenty. Jako, że fotka z góry mi nie wyszła, to wytłumaczę wam to teraz: Za moimi plecami znajduje się upadowa idąca w górę.
Tam zaś znajduje się górna cześć szybu z windą, przyjmijmy, że to poziom +1 Ale w tej górnej części jest bardzo mało miejsca na elementy pędne tejże windy, więc rozkminiliśmy, że w tej zalanej części była maszyna wyciągowa, która za pomocą lin idących upadową, poprzez kołowrót wciągała windę. Wiem, że brzmi to skomplikowanie, ale tak na prawdę zasada działania jest prosta 🙂
Idąc dalej, czyli pod upadową, (poziom 0) dochodzimy do wspominanego wcześniej szybu windy. Niestety dolne poziomy, a jest ich zapewne kilka są zalane.
UWAGA: Po zmąceniu wody, można nie zauważyć krawędzi szybu i do nie go wpaść.!
Dna nie widać 🙂
Obudowa przedziału windowego nie jest dookoła szczelnie osadzona w otworze szybu, żeby przejść, trzeba iść przy samej ścianie po metalowej szynie. 5cm w bok i noga leci w dół! A wodę łatwo zmącić.
Jordan przeszedł to teraz moja kolej (nagranie z zaparowanej kamery SJ4000)
Idziemy dalej, jak widać w tym miejscu strop się nieźle posypał, nie dobrze, bo zasypanie widocznego na końcu korytarza spowoduje odcięcie reszty kopalni.
Tama, widocznie podczas drążenia sztolni natrafiono na ciek wodny, żeby nie doszło do zalania kopalni postawiono tamę z rurami odwadniającymi. Tamę uszczelniano gliną, którą znajdujemy kilkadziesiąt dalej.
W pewnym momencie natrafiamy na dobrze obudowany odcinek, zapewne już podczas drążenia natrafiono na niestabilne skały.
Wbite wiertło, w sztolni była ich niezliczona wręcz ilość.
Komora w której również dawniej zbierała się woda, dochodzimy do takiego wniosku po tym jak za tą drewniana tamą zauważamy pompę.
A przed nami ogromna komora wydobywcza, chociaż obecnie jest to raczej komora w której wszystko się sypie!
Kolega znajduje część należącą prawdopodobnie do wiertarki, moim zdaniem fragment doprowadzający sprężone powietrze.
Dobra moi drodzy, dochodzimy do najciekawszego miejsca, a więc idących prawie że pionowo przedziałów drabinowych. W całej kopalni jest ich ok 7.
W tym miejscu uświadamiam sobie, że nie mam ikonki o upadku z wysokości 😀
Idąc dalej woda robi się coraz głębsza, a na dnie zalegają kłody, można łatwo stracić równowagę!
Przed nami dwie upadowe, schemat zawsze taki sam, po lewej zsyp dla urobku, a po drugiej przedział drabinowy
Tych drzwiczek lepiej nie otwierać, bo cały gruz zsypie się do wody i zagrodzi przejście
Prawie ostatni fragment sztolni.
Tam na górę się nie dostaniemy, a szkoda, bo ten przedział nie pasuje do schematu. W sztolni czuć ruch powietrza, a innego wejścia do kopalni nikt nie zna, być może jest ono tam na górze?
LEON, weź Rutinoscorbin, bo jesteś trochę niewyraźny.
I to już ostatnia część sztolni, ale… zostały nam jeszcze upadowe 🙂
Wracamy, szukamy najlepszej opcji na wejście na wyższe poziomy i:
Widok od góry na dół. Drabiny są wątpliwej jakości, podczas wchodzenia trzymaliśmy się tych rur.
Będąc na górze znajdujemy pojemnik, w którym dawniej znajdowały się materiały wybuchowe, lub spłonki.
Całkowita długość naszego górnego poziomu to ok 150m.
Wagonik, a w nim resztki jakiś ubrań. Jak ten wagonik tutaj dotarł? Jedyna droga to przedział drabinowy nachylony pod bardzo dużym kątem.
Jedyny fragment lutni na jaki natrafiliśmy.
W jednej z odnóg kolejny wagonik.
Zestaw naprawczy? Drewniana skrzynka, a w niej śrubki, nakrętki itd.
Tutaj doskonale widać, jak bardzo nachylona jest upadowa. Każdy chciał fotkę 😀
Tylko LEONOWI nie miał kto zrobić 🙁
Na koniec zostawiliśmy sobie upadową prowadzącą na górę przedziału dla winy, czyli początek sztolni.
Tam do przejścia kilkanaście metrów i dziura w dół 🙂
1960, data rozpoczęcia wydobycia.
Widzicie ten strach w moich oczach? 😀
Na samiutkim początku mówiłem o tym, że odnogi zostawiamy na sam koniec, oto pierwsza którą zostawiliśmy.
Tam natrafiamy na ogromne drzwi, prowadzące do składu materiałów wybuchowych
Tuż za wejściem, nie wiem cóż to jest.
Po lewej stronie przejście do małej salki.
Na przodzie zaś szafka na materiały, lub spłonki.
Aparat po wyjściu rzecz jasna paruje, dlatego zrobienie fotki jest bardzo trudne.
Wody wypływało bardzo mało, a są okresy, gdzie woda wypływa wartkim strumieniem, wtedy nie da się wejść do sztolni na „sucho”
Podsumowanie: Eksploracja zajęła nam dokładnie 4h i zobaczyliśmy wszystko co się dało zobaczyć.
Podczas powrotu do domu, zatrzymała nas czeska policja, po tym jak policjant machnął lizakiem prawie jednocześnie powiedzieliśmy: o ku**a 😀
Na szczęście prędkości nie przekroczyłem, skończyło się na okazaniu dokumentów. Będąc już w Wałbrzychu, wpadłem w sporą dziurę i opona pękła. Miałem koło zapasowe, ale nie miałem lewarka i klucza, po kilkudziesięciu minutach zatrzymywania samochodów w celu pozyskania lewarka oraz klucza, w końcu udało się nam koło wymienić. Powrót planowaliśmy na godzinę 20, ja w domu byłem po 23.
Czy jestem zadowolony? Oczywiście! I w tym miejscu starym zwyczajem chciałbym podziękować mojej ekipie, za udany wypad i ogarnięcie samochodu, podziękowania należą się również Marcinowi i Michałowi, dzięki panowie 🙂
Do kolejnego!
To co wystaje z ociosów, to nie są wiertła górnicze(żerdź wiertnicza) tylko pakery(rurki do klejenia górotworu).
Swietna relacja, no i robisz coraz lepsze zdjecia pod ziemią. Z przyjemnoscią się ogląda 🙂